poniedziałek, 31 grudnia 2007

10 lat cierpienia

Mam na imię Renata. Po wielu wahaniach zdecydowałam się opowiedzieć Wam swoją historię, chociaż od tamtego dnia minęło już 10 lat. A może właśnie dlatego, że minęło tyle czasu, a ja nadal zmagam się z przeszłością.
Nie byłam zwolenniczką aborcji, nie byłam głupiutką nastolatką, miałam stosunkowo dobrą sytuację materialną i mogłam podjąć trud samodzielnego wychowania dziecka. A jednak strach i presja psychiczna sprawiły, że podjęłam najgorszą decyzję w swoim życiu.

Ale od początku:

Mając dwadzieścia kilka lat poznałam mężczyznę, który wydawał się księciem z bajki. Szybko okazało się, że jest żonaty. Jednak skutecznie karmił mnie opowieściami w stylu "moje małżeństwo to fikcja", "nic nie łączy mnie z żoną", itp. a ja głupia, wierzyłam. Były wspólne wakacje, potajemne schadzki, zabawy sylwestrowe. To wszystko jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jeśli będę cierpliwa, to ziszczą się moje marzenia o wspólnym życiu.

Pewnie taki stan trwałby do dnia dzisiejszego (nadal są małżeństwem), gdybym nie zaszła w ciążę. Bardzo bałam się mu o tym powiedzieć, ale gdzieś w głębi cieszyłam się, że teraz będziemy mogli wyjść z ukrycia, że wreszcie będziemy mieć nasze własne życie. O naiwności! Gdy powiedziałam mu, że będziemy mieć dziecko, milczał z kamienną twarzą. Mówiłam do niego, a on nadal milczał. Na następny dzień to samo. Ani słowa!!! Zaczęłam płakać i błagałam, żeby coś powiedział. Dalej cisza. Odchodziłam od zmysłów. Od ukochanego człowieka wiało chłodem teraz, gdy najbardziej go potrzebowałam. Nie pamiętam po jakim czasie wreszcie przemówił: "Jeśli urodzisz, to zniszczy moją rodzinę". To było wszystko co powiedział... Na zabieg pojechała ze mną koleżanka. W swoim portfelu znalazłam potajemnie wsunięte przez niego pieniądze. Nie miał odwagi mi ich wręczyć. Po pewnym czasie usłyszałam, że zabieg to była moja decyzja...

Dziś wiem, że nie wolno budować swojego szczęścia niszcząc cudze. To zawsze obróci się przeciwko nam.

Wpadłam w depresję, coraz częściej miałam koszmary nocne, zaczęłam unikać znajomych z dziećmi. Miesiące mijały, a ja coraz bardziej czułam się winna i straciłam poczucie sensu życia. Każda miesiączka przypominała mi o tamtym krwawieniu i bardzo, bardzo pragnęłam przestać być kobietą. Przyszła pierwsza rocznica, kilka godzin spędziłam na cmentarzu. I znów wszystko wróciło jakby wydarzyło się wczoraj. Próbowałam ułożyć sobie życie, ale bezskutecznie. Nie potrafiłam zaufać, panicznie bałam się, że zajdę w ciążę i cały koszmar wróci. To rujnuje każdy związek. Podświadomie cały czas czekam na karę, jaka musi mnie spotkać za to co zrobiłam. Wielokrotnie miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jaka niesprawiedliwość mnie spotkała. 10 lat samotności, żalu, goryczy, poczucia odrzucenia i potępienia, strachu, że moja tajemnica ujrzy światło dzienne, to cena tej jednej jedynej decyzji.

2 lata temu podjęłam terapię, która trwa nadal. Przede mną jeszcze długa droga i wiele pracy, tysiące chwil zwątpienia, gdy znów będzie brało górę poczucie beznadziejności i chęć zatopienia się we własnym bólu. Z drugiej strony coraz częściej pojawia się wiara, że uda mi się rozpocząć nowe życie.
Dziś patrząc na problem aborcji przez pryzmat własnych doświadczeń nie potępiam kobiet, które podejmują tą trudną decyzję. Wiem, że wiadomość o ciąży spada na nas jak grom z jasnego nieba i wpadamy w panikę. Myślimy tylko, jak "rozwiązać problem". I każda z nas naiwnie wierzy, że to wszystko co powiedziano o syndromie poaborcyjnym, jest grubo przesadzone, że my damy radę, bo wiemy co robimy. Szybko okazuje się, że rzeczywistość jest dużo gorsza.
Jeśli mój list sprawi, że ktoś poczuje się mniej osamotniony i wyobcowany, to uwierzę, że warto było jeszcze raz wrócić do tych bolesnych przeżyć.

Renata

(imię zostało zmienione)

Brak komentarzy:

Rozgrzeszenie z aborcji - materiał TVN

 Dziś polecam materiał zrealizowany w roku 2015 przez Dzień Dobry TVN na temat tego jak poradzić sobie z traumą po aborcji. Podjęcie decyzji...