poniedziałek, 31 grudnia 2007

10 lat cierpienia

Mam na imię Renata. Po wielu wahaniach zdecydowałam się opowiedzieć Wam swoją historię, chociaż od tamtego dnia minęło już 10 lat. A może właśnie dlatego, że minęło tyle czasu, a ja nadal zmagam się z przeszłością.
Nie byłam zwolenniczką aborcji, nie byłam głupiutką nastolatką, miałam stosunkowo dobrą sytuację materialną i mogłam podjąć trud samodzielnego wychowania dziecka. A jednak strach i presja psychiczna sprawiły, że podjęłam najgorszą decyzję w swoim życiu.

Ale od początku:

Mając dwadzieścia kilka lat poznałam mężczyznę, który wydawał się księciem z bajki. Szybko okazało się, że jest żonaty. Jednak skutecznie karmił mnie opowieściami w stylu "moje małżeństwo to fikcja", "nic nie łączy mnie z żoną", itp. a ja głupia, wierzyłam. Były wspólne wakacje, potajemne schadzki, zabawy sylwestrowe. To wszystko jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jeśli będę cierpliwa, to ziszczą się moje marzenia o wspólnym życiu.

Pewnie taki stan trwałby do dnia dzisiejszego (nadal są małżeństwem), gdybym nie zaszła w ciążę. Bardzo bałam się mu o tym powiedzieć, ale gdzieś w głębi cieszyłam się, że teraz będziemy mogli wyjść z ukrycia, że wreszcie będziemy mieć nasze własne życie. O naiwności! Gdy powiedziałam mu, że będziemy mieć dziecko, milczał z kamienną twarzą. Mówiłam do niego, a on nadal milczał. Na następny dzień to samo. Ani słowa!!! Zaczęłam płakać i błagałam, żeby coś powiedział. Dalej cisza. Odchodziłam od zmysłów. Od ukochanego człowieka wiało chłodem teraz, gdy najbardziej go potrzebowałam. Nie pamiętam po jakim czasie wreszcie przemówił: "Jeśli urodzisz, to zniszczy moją rodzinę". To było wszystko co powiedział... Na zabieg pojechała ze mną koleżanka. W swoim portfelu znalazłam potajemnie wsunięte przez niego pieniądze. Nie miał odwagi mi ich wręczyć. Po pewnym czasie usłyszałam, że zabieg to była moja decyzja...

Dziś wiem, że nie wolno budować swojego szczęścia niszcząc cudze. To zawsze obróci się przeciwko nam.

Wpadłam w depresję, coraz częściej miałam koszmary nocne, zaczęłam unikać znajomych z dziećmi. Miesiące mijały, a ja coraz bardziej czułam się winna i straciłam poczucie sensu życia. Każda miesiączka przypominała mi o tamtym krwawieniu i bardzo, bardzo pragnęłam przestać być kobietą. Przyszła pierwsza rocznica, kilka godzin spędziłam na cmentarzu. I znów wszystko wróciło jakby wydarzyło się wczoraj. Próbowałam ułożyć sobie życie, ale bezskutecznie. Nie potrafiłam zaufać, panicznie bałam się, że zajdę w ciążę i cały koszmar wróci. To rujnuje każdy związek. Podświadomie cały czas czekam na karę, jaka musi mnie spotkać za to co zrobiłam. Wielokrotnie miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jaka niesprawiedliwość mnie spotkała. 10 lat samotności, żalu, goryczy, poczucia odrzucenia i potępienia, strachu, że moja tajemnica ujrzy światło dzienne, to cena tej jednej jedynej decyzji.

2 lata temu podjęłam terapię, która trwa nadal. Przede mną jeszcze długa droga i wiele pracy, tysiące chwil zwątpienia, gdy znów będzie brało górę poczucie beznadziejności i chęć zatopienia się we własnym bólu. Z drugiej strony coraz częściej pojawia się wiara, że uda mi się rozpocząć nowe życie.
Dziś patrząc na problem aborcji przez pryzmat własnych doświadczeń nie potępiam kobiet, które podejmują tą trudną decyzję. Wiem, że wiadomość o ciąży spada na nas jak grom z jasnego nieba i wpadamy w panikę. Myślimy tylko, jak "rozwiązać problem". I każda z nas naiwnie wierzy, że to wszystko co powiedziano o syndromie poaborcyjnym, jest grubo przesadzone, że my damy radę, bo wiemy co robimy. Szybko okazuje się, że rzeczywistość jest dużo gorsza.
Jeśli mój list sprawi, że ktoś poczuje się mniej osamotniony i wyobcowany, to uwierzę, że warto było jeszcze raz wrócić do tych bolesnych przeżyć.

Renata

(imię zostało zmienione)

piątek, 21 grudnia 2007

Święta Bożego Narodzenia

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia życzymy Wam nadziei, miłości i przebaczenia, niech święta te będą inne niż dotychczas - radosne i pełne nowej wiary...

Anka i Zespół

czwartek, 13 grudnia 2007

Aborcjonista mówi studentom medycyny jak okłamywać pacjentów

12 grudnia 2007, LifeSiteNews.com


Dr. Alberto Hodari 9 listopada 2007 miał wykład dla studentów Uniwersytetu Wayne State w Detroit na temat swojej kariery aborcjonisty. W jego przemówieniu, powiedział studentom, że lekarze mają pewnego rodzaju pozwolenie na okłamywanie swoich pacjentów (34:05).


Wideo z całego wykładu z podpisami jest zamieszczone na Google Video. http://tinyurl.com/2fo7ef; wykład miał miejsce 9 listopada 2007.

W swoim przemówieniu Hodari mówił także o tym, że wyjechał do Meksyku aby robić eksperymenty na kobietach w ciąży, które zostały wyjęte spod prawa w Stanach Zjednoczonych (38:57). Zaprosił studentów by przyjść i przyjrzeć się w jaki sposób on przerywa ciąże (11:57), mówił również jak rzadko mył ręce między aborcjami ponieważ to niszczyło jego ręce (12:13).

"Słysząc mowę Hodariego, ktoś może pomyśleć, że Michigan jest trzecim światem," powiedziała dyrektor wykonawcza organizacji Studenci za Życiem Ameryki (SFLA) Kristan Hawkins. "Planned Parenthood narzeka na nielegalne aborcje, chociaż Hodari ma taki tłok w biznesie, że ledwo zdąży umyć ręce między zabiegami ".

Przewodniczący SFLA Ashley Tyndall powiedziała, "Kilka kobiet umarło na skutek przerwania ciąży przez Hodariego, a jednak komisja zdrowia w Michigan nigdy go nie sprawdziła . Ile kobiet musi umrzeć zanim biurokraci nakażą Hodariemu myć ręce i mówić pacjentom prawdę."

Więcej informacji na stronie: http://www.studentsforlife.org/

piątek, 30 listopada 2007

Cierpienie dotyka także mężczyzn.

Dedykuję wszystkim odwiedzającym stronę, szczególnie mężczynom.

ZOBACZ ORYGINALNY TELEDYSK - FLIPSYDE "Happy Birthday"





Szczęśliwych urodzin...więc wypowiedz życzenie

Proszę przyjmij moje przeprosiny, myślę o tym co by było.
Byłbyś małym aniołem czy aniołem grzechu?
Tomem- chłopcem biegającym w kółko, zadającym się ze wszystkimi chłopakami.
Albo małym twardym chłopcem z pięknymi brązowymi oczami.
Zapłaciłem za zabójstwo zanim oni określili płeć,
Wybór naszego życia zamiast twojego oznaczał twoją śmierć.
Nigdy nie będziesz miał szansy żeby otworzyć oczy,
Czasem zdumiewam się jak dziecko takie jak ty potrafi walczyć o życie.
Byłbyś małym geniuszem kochającym matmę?
Czy grałbyś w swoich szkolnych ubraniach i mnie denerwował?
Czy byłbyś małym raperem jak twój tato The Piper?
Czy po znalezieniu mojej zapalniczki sprawiłbyś, ze rzuciłbym palenie?
Myślę o twoim kolorze skóry i o kształcie twojego nosa.,
I sposobie w jaki mógłbyś się śmiać i mówić bardzo szybko lub wolno.
Myślę o tym każdego roku, więc dlatego biorę do ręki długopis.
Szczęśliwych urodzin, kocham cię kimkolwiek miałeś być.
Szczęśliwych urodzin...
Refren :
Myślałem że to sen (wypowiedz życzenie)
Był tak prawdziwy jak się wydawało (szczęśliwych urodzin...)

Popełniłem błąd!

Mam milion wytłumaczeń dlaczego umarłeś.
Inni ludzie mają ich własne powody do zabójstwa.
Kto mówi ten będzie pracować a kto nie mówi , ja nie będę miał.
Byłem młody i silny, ale wystarczająco dorosły żeby zostać ojcem.
Strach przed moim ojcem nigdy nie zniknął,
Rozważam to często gdy siedzę przy moim piwie.
Moja wizja rodziny była sztuczna i fałszywa
Więc kiedy przyszedł czas na jej tworzenie, popełniłem błąd.
Ale teraz masz małego brata, a może on jest tobą?
Może naprawdę wybaczyłeś nam widząc, że jesteśmy szczerze zakłopotani.
Być może, za każdym razem kiedy on się uśmiecha, to wyraża twoją dumę, że twój ojciec teraz postępuje dobrze
Nigdy nie powiem kobiecie co ma robić ze swoim ciałem,
Ale jeśli nie kocha dzieci, to nie ma zabawy.
Myślę o tym każdego roku, więc biorę do ręki długopis.
Szczęśliwych urodzin, kocham cię kimkolwiek miałeś być.
Szczęśliwych urodzin...

Refren:
Myślałem że to sen (wypowiedz życzenie)
Był tak prawdziwy jak się wydawało (szczęśliwych urodzin)

Popełniłem błąd!

Z niebios do łona i z powrotem do nieba.
Od końca do końca, bez początku.
Może pewnego dnia będziemy się mogli spotkać twarzą w twarz,
W miejscu bez czasu i przestrzeni.
Szczęśliwych urodzin...
Refren:
Myślałem że to sen (wypowiedz życzenie)
Był tak prawdziwy jak się wydawało (popełniłem błąd)

Popełniłem błąd!


wtorek, 27 listopada 2007

Historia Beaty

Witam. Mam na imię Beata. Chciałabym opowiedzieć moją historię.

W dzisiejszych czasach ciągle są tematy o których nie chcemy mówić, jednym z takich tematów jest aborcja. Ja postanowiłam opowiedzieć moją historię, gdyż uważam, że taki list przeczytany przeze mnie w momencie gdy ja tego potrzebowałam może uchroniłby mnie od aborcji.

Zaraz po studiach wyjechałam do Londynu. Tam też w jednym zakładzie, w którym pracowałam poznałam chłopaka z którym moje dalsze losy będą powiązane. Na początku broniłam się przed tą znajomością. Jednak po pewnym okresie czasu zaczęłam się z nim spotykać. Do tej pory nie wiem jak to się stało. On był moim szefem, był innej wiary i na dodatek był żonaty. Spotykaliśmy się parę miesięcy i wtedy byłam szczęśliwa, czułam, że jest ktoś komu zależy na mnie, czułam się przy nim bezpieczna. W grudniu zdecydowałam się jednak, że wracam do Polski. Przyjechałam i myślałam, że już zostanę. Jednak stało się inaczej. Codzienne telefony, emaile . Poczułam, że tęsknie za nim. Pojechałam do niego na weekend. Potem nie minęło dużo czasu i znowu byłam w Londynie. Czasami zastanawiałam się czy ten związek ma sens. Nadal się z nim spotykałam. Zaszłam w ciąże. Nie wiedziałam jak mu o tym powiedzieć. Teraz wiem byliśmy zaskoczeni, nieprzemyślana decyzja i strata dziecka. Teraz wiem jak to boli. On gdy się dowiedział był zaskoczony, mówił, że nie jesteśmy na to gotowi i zaproponował aborcję. Mogłam tego uniknąć, wiem, ale ja chyba tak naprawdę nie zdawałam sobie całkowicie sprawy z tego co robię, byłam za słaba, bałam się panicznie mojej rodziny.

Może gdybym coś na ten temat wiedziała więcej, gdybym powiedziała komuś, nie doszłoby do tego- ale ja się panicznie bałam.

Parę miesięcy po aborcji żyłam jakby nie docierało do mnie to co się stało. Pracowałam, chodziłam na imprezy, spotykałam się nadal z Nim. Poznawałam nowych ludzi, nowych chłopaków, zaczęłam coraz bardziej Go okłamywać. Szukałam czegoś, sama nie wiem czego. Z jednej strony spotykałam się z innymi, z drugiej nie umiałam z Nim skończyć tej znajomości. Moje znajomości z innymi chłopakami nie trwały długo, mój związek z Nim także nie był taki jak miał być.

Jednego dnia coś we mnie pękło. Zaczęłam okropnie płakać. Zadzwoniłam po Niego. Gdy przyjechał zapytałam się tylko: dlaczego? Jego wyjaśnienia nie docierały do mnie, jego dodatkowym argumentem było, że nie był pewny czy to Jego dziecko. Ale ja byłam pewna, że tak . Okłamywałam Go, ale tego byłam pewna to było Jego dziecko. Od tego dnia moje życie legło w gruzach. Nie było chyba dnia żebym nie płakała. Wstawałam ,bo musiałam iść do pracy, gdy miałam wolne mogłam czasami przeleżeć pół dnia bezczynnie. Nic mnie nie cieszyło, moim jedynym ukojeniem był płacz. Gdy dochodziło do naszego spotkania, prawie zawsze kończyło się kłótnią i płaczem. Nie mogłam zrozumieć dlaczego się tak stało. Nic już nie było takie jak dawniej. Myślałam, że zwariuję. Nie miałam ochoty żyć.

Pewnego razu poznałam przez Internet dziewczynę, pojechałam do niej i poszłyśmy razem do księdza, próbowałam się wyspowiadać. Moje poczucie winy było za duże, nie mogłam się z tym pogodzić, myślami coraz częściej byłam u Pana Boga, coraz częściej próbowałam z nim rozmawiać i przepraszać Go za te wszystkie rzeczy co zrobiłam. Nie byłam w pełni jednak gotowa.

Ten chłopak, pewnego dnia powiedział mi, że teraz wie, że to była zła decyzja i przeprasza mnie za to, że mnie zranił. Powiedział też, że mnie zawsze będzie kochał i podziękował mi ,że otworzyłam mu oczy, gdyż dzięki mnie znowu zaczął wierzyć w Boga.

Widziałam jak się zmienia. Stał się spokojniejszy, przestał pić alkohol, staraliśmy się więcej rozmawiać, chociaż nie zawsze to wychodziło. Ja też powiedziałam mu, że Go okłamywałam, ale to było JEGO DZIECKO. Wydaje mi się ,że powoli zaczęliśmy przyjmować do wiadomości to co się stało.

Teraz jestem w Polsce. Zamierzam zostać tutaj. Jeśli chodzi o Tego chłopaka to dzwonił do mnie, ja jednak powiedziałam mu, że nie jestem pewna czy to ma sens. Wysłałam mu ostatnio sms-a, gdyż było mi bardzo smutno z zapytaniem co u Niego słychać.

Chciałabym się z Nim jeszcze raz spotkać i porozmawiać. Na dzień dzisiejszy nie sądzę, żebyśmy byli razem. On jest wyznawcą innej religii, cieszę się, że powraca powoli do Pana Boga i może powróci też do swojej rodziny. Czasami nadal czuje żal, złość, ale jest to bardziej złość na samą siebie. Wybaczyłam Mu, gorzej będzie z wybaczeniem samej sobie. Czasami, gdy jest mi smutno jestem zła na cały świat, ale chcę zmienić moje życie. Mam dużo jeszcze do zrobienia, dużo do przemyślenia. Moja rodzina o niczym nie wie, muszę się z tym sama uporać, nie chce nikogo więcej martwić. Mam nadzieję, że z pomocą Pana Boga będzie lepiej. Modlę się, że przyjdzie taki dzień w którym odważę się pójść do spowiedzi i przyjmę do mojego serca Pana Jezusa. Postaram się, żeby to nastąpiło jak najszybciej. Wiem, że nie będzie łatwo, ale chcę wrócić do Pana Boga. Moją nadzieją jest to, że kiedyś Pan Bóg pozwoli mi spotkać moją córeczkę Kasię.

Pisząc ten list mam nadzieję, że pomoże on w zrozumieniu, że o aborcji trzeba mówić. Trzeba mówić o jej skutkach i o konsekwencjach. Wiele dziewczyn, gdyby wiedziało z czym ona się wiąże, nie zdecydowałoby się na nią. Żałuję bardzo tego, że dokonałam aborcji, bo to jest zabicie dziecka i nic tego nie zmieni. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy i chce porozmawiać, jestem zawsze gotowa. Mówienie o aborcji może ocalić życie.

Pozdrawiam
Beata


Od Redakcji:

Jeśli ktoś chciałby skontaktować się z Beatą, lub opowiedzieć swoją historię prosimy pisać na adres: doscmilczenia (małpa)tlen.pl


poniedziałek, 19 listopada 2007

Syndrom poaborcyjny

Psychiatra prof.Philip Ney powiedział: "Z moich klinicznych i badawczych obserwacji, wywnioskowałem, że przerwanie ciąży jest najgłębiej krzywdzącą traumą, która nie powinna wydarzyć się żadnemu człowiekowi."

Syndrom poaborcyjny.
Autor:
Pete Randall
Psycholog
The University of Hull
Social Policy and Professional Studies

W mojej pracy spotykam się z bólem i smutkiem. Przychodzą do mnie ludzie pełni bólu i żalu. Przekraczają próg moich drzwi z nadzieją, że im pomogę. W większości przypadków pomagam im w zaakceptowaniu ich cierpienia. Nie mogę jednak przejąć ich bólu. Jest to konieczna ochrona przed wypaleniem zawodowym. Ale czasami i ta bariera upada, pozostawiając mnie dotkniętym cierpieniem innych.

Trzy letnie dziecko, które bawiło się radośnie po raz ostatni w swoim życiu wtyczką elektryczną; rodzice, którzy patrzyli jak choroba mózgu zabiera ich córeczkę, kawałek po kawałku. Najpierw jej żywiołowy charakter, później wzrok, a na końcu życie. Dziecko potrącone przez kierowcę, który uciekł z miejsca wypadku, a które umarło znacznie później, po tym jak jego rodzice zaczynali mieć nadzieję.

Strata dziecka jest jedną z największych strat, przewijającą się latami przez życie całej rodziny, rzucając cień na każdą pogodną okazję. Wszyscy możemy współczuć, rozumiemy to zjawisko. Wszyscy gotowi jesteśmy wyciągnąć pomocną dłoń, do tych, którzy cierpią.

Jest jeszcze jeden rodzaj tragedii, który pokonuje bariery mojej obojętności. To także ból utraty, jednakże mało kto współczuje tym, którzy przez niego przechodzą.

Mówię tutaj o następstwie aborcji, o bólu, który odczuwany jest przez wiele kobiet przez tygodnie, miesiące po doświadczeniu aborcji - bólu, który może trwać przez całe życie.

Uczucia i ból kobiety o imieniu Cara rzuciły cień na życie jej całej rodziny, nawet wtedy kiedy urodziła dzieci. Cara zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat i wiedziała, że jej religijnym rodzicom nie spodoba się to. "Nie chciałam współżyć, ale on zmusił mnie. Nie zgwałcił mnie, ale był dużo starszy i wywierał na mnie ogromną presję. Zapłacił za aborcję, ale po całym wydarzeniu odszedł bez słowa."

Cara była uwolniona od ogromnego problemu jakim była ciąża, szła dalej przez życie utrzymując w tajemnicy całe zdarzenie. Dopiero po jakimś czasie jej stosunek do aborcji zmienił się.

"Zaczęłam czuć pewną dezorientację, znalezienie jej źródła kosztowało mnie wiele wysiłku. Skończyłam na tłumionej w alkoholu żałobie po dziecku które zamordowałam.”

Ten artykuł nie jest poświęcony rozważaniu za i przeciw aborcji. Jest on poświęcony ofiarom aborcji. Większość z nas na wzmiankę o ofiarach aborcji, ma na myśli tylko dzieci, którym nie dane było się narodzić. Tak naprawdę pogląd ten jest bardzo wąski - ofiarami mogą być także: matka, ojciec, przyszli dziadkowie, a czasami nawet bracia i siostry. Cara była ofiarą- młodą, naiwną, wystraszoną i bez żadnego wsparcia. Dlatego też poddała się procesowi, który rozwiązał jej problemy, ale tylko na krótki czas, który to proces pozostawił ją z poczuciem winy na całe życie.

Członkini Brytyjskich Ofiar Aborcji (British Victims of Abortion), Grace Kircham pisze o matkach nienarodzonych dzieci: „Muszą one wmówić sobie, iż podejmują krok właściwy zarówno dla nich jak i dla ich dziecka. Wiele kobiet przechodzi później przez etap samozniszczenia. Myślą: jak mogę być warta czegokolwiek jeśli zabiłam własne dziecko?”

Jeśli te uczucia nagromadzą się, może to prowadzić do nowych problemów i załamania nerwowego. Na szczęście coraz częściej wzrasta świadomość, iż są one ofiarami efektów aborcji. Cierpienie to nazywamy syndromem poaborcyjnym (PAS).

Syndrom ten został dokładnie zdefiniowany przez dwóch amerykańskich naukowców, Ann Speckland i Vincent Rue. Pomimo niedowierzań lekarzy znalazł on swoją drogę do podręczników diagnoz chorób psychicznych.

Vincent Rue mówi o aborcji, która powoduje natychmiastową pustkę, charakteryzującą się sprzecznymi uczuciami, próżnią oraz chaosem. Razem z dzieckiem umiera także część rodzica- mężczyzny lub kobiety, bogatego lub też i nie, niepełnoletniego lub dorosłego. Aborcja nie jest tylko zakończeniem ciąży. Jest to pewnego rodzaju amputacja osobista i wewnątrzzwiązkowa. Rodzice pozostaną zawsze rodzicami, nawet umarłego dziecka.

Może dlatego Cara powiedziała mi, że zawsze i wszędzie będzie nosić w sobie to nienarodzone dziecko, nawet wtedy kiedy na świecie pojawiła się dwójka jej dzieci. Każda pogodna sytuacja rodzinna połączona jest ze smutkiem. Cara mówi: „ W każde Święta Bożego Narodzenia, w każde przyjęcie urodzinowe, które obchodzimy wspólnie, czuję, że kogoś brakuje, kogoś kto powinien tu być."

Syndrom poaborcyjny (PAS) nie jest trudny do zauważenia, kiedy kobieta zaczyna mówić o swoich odczuciach. Dlatego występuje podwójna tragedia w momencie przypominania sobie aborcji. Tragedią nie jest to, iż matka sama musiała przejść przez ten proces, ale także iż nie miała ona fachowej pomocy, którą odkryć mogła jedynie przez przypadek. Pewnie dlatego sytuacja Cary tak bardzo mnie zasmuciła. Miała ona bowiem wszystkie typowe objawy, tak łatwo dostrzegalne.

Na początku, Cara doświadczała dezorientacji, zagubienia, które jest bardzo częstym objawem nawet w miesiące po przebytej aborcji. Krok po kroku zaczynała ona przeżywać na nowo swoje doświadczenie, jej myśli, a nawet i czasami sny powracały do aborcji. Zauważyła że unikała wszelkich programów, artykułów i konwersacji na ten temat. Nie mogła sobie z tym poradzić. Data aborcji, a także prawdopodobna data urodzin dziecka, były trudnymi do przejścia dniami. Wciąż są, nawet w 15 lat po.

Za każdym razem kiedy te uczucia budziły się w niej, Cara próbowała im zaprzeczyć. Przeszła długą drogę wmawiania sobie, że uczucia te nie mają nic wspólnego z aborcją, ale z faktem opuszczenia jej przez ojca dziecka. Razem z zaprzeczeniem w jej życie wkroczyła izolacja od przyjaciół i zwykłych spotkań towarzyskich. Zauważyła, że uczyniła się samotnikiem, a jej życie towarzyskie jest udawane.
Z biegiem czasu zaczęły się pojawiać inne symptomy takie jak bezsenność, anoreksja, a także nadużywanie alkoholu. Dopiero wtedy zaczęła akceptować powód jej prawdziwego stanu.

Vincent Rue wiąże ten syndrom z Potraumatycznym Zaburzeniem Stresowym, który znany jest psychiatrom jako długoterminowa reakcja z powodu ciężkiej traumy, doświadczanej wiele lat po wydarzeniu, które ją wywołało. Na nieszczęście zrozumienie tego zaburzenia zajęło lekarzom ponad 12 lat, podczas których wielu weteranów wojny w Wietnamie cierpiało bardzo, bez jakiejkolwiek pomocy.

Rue szacuje iż w samej Ameryce około 10 milionów kobiet doświadczyło aborcji w ciągu ostatnich 15 lat. Badania przeprowadzone przez niego ukazują, iż od 2 do 6 milionów z nich cierpi, bądź ten jest w zagrożeniu syndromu poaborcyjnego (PAS). Ryzyko to zwiększa się z każdym innym traumatycznym zdarzeniem, które może się wydarzyć po aborcji. Ważnym faktorem dla młodych dziewcząt jest też ilość i jakość pomocy jaką otrzymają.

Ofiary syndromu poaborcyjnego potrzebują wsparcia, a często także leczenia. Nie jest to jedynie akceptacja własnego nienarodzonego dziecka, jest to także uświadomienie sobie własnego udziału w tej stracie, a także winy, która się z tym wiąże. Dla Cary własne mniemanie o sobie musiało być na nowo odbudowane, a także cały wachlarz uczuć i emocji musiał być uporządkowany.

Z mojego własnego doświadczenia wynika, iż na świecie żyją miliony kobiet, które czują się podobnie jak Cara. Trzeba im powiedzieć że nie są same z ich cierpieniem. Prowadzenie je przez cały okres uzdrowienia jest wielkim wyzwaniem dla profesjonalistów, a także społeczeństwa. Aborcja – czy sprawiedliwa czy nie zawsze jest dostępna. Upewnijmy się, że jej ofiary mogą otrzymać pomoc.

Artykuł opublikowany za pozwoleniem organizacji British Victims of Abortion and BVA Foundation, tłumaczyła Caroline.

Aborcja - prawdziwe historie

Dr Susan Wicklund zaszła w ciążę, kiedy miała dwadzieścia parę lat, dyplom licencjacki i pracę bez przyszłości. Zdecydowała się na aborcję. Zabieg był legalny, ale koszmarny!

Więcej...

środa, 14 listopada 2007

Ginekologia etyczna czyli ludzka

W dniach 10-14 października 2007 w Warszawie odbyła się konferencja "Ginekologia etyczna czyli ludzka" zorganizowana przez organizację MaterCare International. Na stronie MaterCare Polska dostępne są zdjęcia oraz nagrania w formacie mp3 z tej konferencji. Zachęcam do zapoznania się z ich treścią.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Rekolekcje dla osób doświadczonych aborcją

Fundacja Centrum Psychoedukacji i Mediacji zaprasza na:

Rekolekcje dla kobiet i mężczyzn z doświadczeniem aborcji

Termin: 16.11.2007 - 18.11.2007

Aborcja - doświadczenie cierpienia i Miłosierdzia

Na sesję składają się modlitwy i spotkania z psychologiem i kapłanem. Uczestnicy mają możliwość w bezpiecznej atmosferze uświadomić sobie własne funkcjonowanie w obliczu dokonanej aborcji. Podczas modlitw i medytacji jest sposobność, aby zawierzyć Bogu siebie i swoje dalsze życie. Spotkania dają szansę odnalezienia się w życiu rodzinnym, zawodowym, w relacjach społecznych.

Rekolekcje odbywają się w małej grupie liczącej ok 10 osób.

Czas: 16,17,18 listopada 2007

Miejsce: Dom rekolekcyjny Sióstr Urszulanek, Milanówek, ul. Mickiewicza 10

Prowadzący:


W trakcie warsztatów jest możliwość spowiedzi i rozmowy indywidualnej z kapłanem lub psychologiem. W programie, poza wykładami i spotkaniami, Msze św. i nabożeństwa, konferencje poświęcone tematowi nadziei i modlitwy.


Koszt: 250 zł (w tym noclegi i wyżywienie). W indywidualnych przypadkach możliwe jest dofinansowanie.


Spotykamy się w piątek 16 listopada o godz. 19.00 na wspólnej kolacji. Wyjazd kończymy Mszą św. w niedzielę wieczorem.

Zgłoszenia i wpłaty do 10 listopada 2007 r.

Należność za udział w rekolekcjach należy przesłać na rachunek bankowy: Bank BPH SA 05 1060 0076 0000 3200 0118 1396 – z dopiskiem "na cele statutowe Fundacji".

Kontakt:
Anna Chudoba
tel. (022) 425-24-88
0-662788595
e-mail:
centrum@marianie.pl

Fundacja zastrzega sobie prawo do odwołania lub zmiany terminu szkolenia.

poniedziałek, 29 października 2007

Mała część mojego serca

Za każdym razem, kiedy nie udaje nam się odwieść kobiety, która pragnie usunąć to malutkie życie, które mieści się w jej łonie, mała część mojego serca zostaje zraniona.

Jestem operatorem ultrasonografu z 30 letnim stażem i za każdym razem mam zaszczyt oglądać Boży cud w łonach kobiet. „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.”(Psalm 139,13). Widziałem i dokumentowałem rozwój tego małego człowieczka w kolejnych miesiącach ciąży. „ Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył”(Księga Rodzaju 1,27).” Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła”(Psalm 139, 14).” Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.” (Ewangelia wg św.Mateusza 10, 29-31).

Oglądałem je, kiedy skakały rozciągały się, kiedy wystawiały języki na wierzch, ziewały, ssały kciuk, kiedy pokazywały mi, że są chłopcem lub dziewczynką. Słuchałem i badałem ich puls, mierzyłem ich kości i rozmiary bioder. Miałem ten zaszczyt, aby oglądać jak się rozwijają i dzielić się tym wszystkim z ich rodzicami i Stwórcą. Tak bardzo jestem do nich przywiązany, ponieważ je znam. Widziałem je i słyszałem. Byłem świadkiem ich zabaw.

Wiele kobiet, które przeszły aborcje wyznają że straciły kawałek swojego serca, tak jak matki, którym umiera dziecko. Nie ważna jest faza ciąży, tym co się liczy jest ten wielki żal, który pozostaje po stracie dziecka. Żal, który potęgowany jest przez milczenie, przez brak ramienia, na którym można się wypłakać, przez brak opłakania straty, przez brak rodzinnego zgromadzenia. To tak, jak gdyby dziecko nigdy nie istniało. Dla wielu kobiet i mężczyzn to ciągle ropiejąca rana utrzymywana w sekrecie, to wyparty z siebie ból, który nie zostanie uleczony dotąd dopóki cierpiący nie udadzą się po lekarstwo.

I siebie znajduje w tym podobnym i tajemniczym, ukrytym miejscu żalu. Oczywiście za każdym razem jestem głęboko poruszony radością i smutkiem, jakie towarzyszą badaniu ultrasonografem w Centrum Ciąży Kryzysowej, gdzie jestem wolontariuszem. Radość jest wielka. Przypowieść o zaginionej owcy przypomina nam jak Bóg troszczy się o każdego z nas, a specjalnie o tych zagubionych. Nie miałem pojęcia jak głęboki jest mój żal. Te dzieci dotykają mojego serca, kiedy na nie patrzę. Za każdym razem mała część mojego serca umiera, kiedy nie możemy przekonać matki, aby urodziła swoje dziecko.

Niedawno Byłem na rekolekcjach, dla tych, którzy podnoszą się z bólu aborcji. Ku mojemu zaskoczeniu ten żal, który nosiłem w sobie, wylał się niekontrolowanymi łzami. Razem z innymi przeszedłem proces opłakiwania i uzdrowienia. Reprezentując opłakiwane przez mnie dzieci, każdemu nadałem imię, aby były choć trochę uwiecznione. Dostalem certyfikat życia dla Tanisha’y, Bridget, Lawanda’y, Keesha, Brendan’a, Anton’a, Thomas’a, Joseph’a i Andrew. Zawierzam te dzieci Stwórcy życia, uznając ich wartość i dar, każdego z nich i każdego z nas.
Włączam się w głosy tych, którzy mają już Dość Milczenia

Mike Stack

(na podstawie http://www.silentnomoreawareness.org/testimonies/testimony5072.htm, za zgodą Georgette Forney, tłumaczyła Caroline)

Aleksandra przełamuje milczenie.

Kiedy miałam 14 lat po raz pierwszy zaszłam w ciążę. Ojciec dziecka uznał cala sytuacje za kłamstwo i stwierdził że takim sposobem chcę go przy sobie zatrzymać. Pewnej nocy bardzo źle się czułam, dostałam wysokiej gorączki. Moja mama zabrała mnie do szpitala, gdzie lekarz powiedział jej o mojej ciąży. Bardzo zdenerwowana i zawiedziona zabrała mnie do domu. Jasnym było, iż na drugi dzień czeka mnie wizyta w klinice aborcyjnej.

Następnego ranka, matka zaciągnęła mnie do kliniki na Manhattanie. Siedząc i płacząc w poczekalni, myślałam o tym, iż przez aborcję stracę wszystkie szanse na to, aby być z moim chłopakiem. Nie przypominam sobie, abym myślała wtedy o dziecku. Kiedy ostatecznie zawołali moje imię, mama weszła ze mną do gabinetu. Podczas badania ultrasonografem, kiedy moja matka zobaczyła dziecko zaczęła płakać i wzięła mnie z powrotem do domu.

Tego samego wieczoru, kiedy dotarłyśmy do domu, mama zadzwoniła do ojca dziecka i powiedziała mu, że jestem w ciąży. On zaś w odpowiedzi opowiedział wszystko swojej mamie, która w niedługim czasie przyjechała mnie odwiedzić. Kilka miesięcy wcześniej straciła swoją córkę chorą na raka i błaga mnie, abym zatrzymała to dziecko. Zdecydowałam, więc, że urodzę, jednakże w piątym miesiącu ciąży poroniłam. Straciłam moją cenną córeczkę Janice Marie Colon.

Tak bardzo bym chciała, aby moja historia skończyła się na tym wydarzeniu, ale niestety mając 16 lat po raz drugi zaszłam w ciążę. Starałam się odzyskać to, co straciłam, jednakże dowiedziałam się że mój chłopak zdradzał mnie. Zerwałam z nim za raz po tym, gdy powiedziałam mu o mojej ciąży. Mama bardzo chciała, abym mogła zatrzymać to dziecko, niestety nie miała finansów, aby nas wesprzeć i utrzymać. W szaleństwie gniewu i rozpaczy, poszłam do kliniki, aby zrobić to, co powinnam, bez ojca dla tego dziecka i wsparcia rodziny. Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie. Przynajmniej tak myślałam. Przypominam sobie moją drogę do kliniki i moje przekonanie, że to, co robie jest zwyczajna rzeczą, że jest tyle samo dziewczyn w moim wieku, które juz to przeszły. Nie pamiętam, abym czuła smutek czy wyrzuty sumienia po zamordowaniu mojego syna Adama Muriel Juniora.

W wieku 17 lat znalazłam chłopaka, z którym wiązałam wielkie nadzieje. Pomógł mi ustabilizować się, a kiedy zaszłam w ciążę - on i jego rodzina byli szczęśliwi. Moja, jednakże nie podzielała tego szczęścia. Zdecydowałam się zamieskzać z nim i jego rodziną i dać życie temu dziecku, które nosiłam pod sercem. Pewnego dnia podczas kłótni tak bardzo mnie pobił, że zabił naszą córeczkę Miasia Font. Żeby ukryć wszystko wyznał mojej rodzinie, iż dokonałam aborcji. Ostatecznie jednak, kiedy rozmawiałam z jego matką - opowiedziałam jej całą prawdę.

Kilka miesięcy później zostałam zgwałcona. Zła i zdesperowana powiedziałam swojej przyjaciółce, że chcę się pozbyć się problemu. Nawet nie nazwałabym wtedy tego dzieckiem. Bez żadnego namysłu udałam się do kliniki aborcyjnej, wypełniłam papiery i prosiłam ich, żeby się pospieszyli. Niczego innego nie pragnęłam jak pozbycia się tego czegoś, co było we mnie. Tego dnia zabiłam kolejne swoje dziecko- Nelsona Gonzaleza. Ochrzczonego imieniem ojca, który porzucił mnie jako małą dziewczynkę.

Kilka lat później poznałam swojego przyszłego męża. Pobraliśmy się w Kościele Katolickim i zaczęliśmy nauki religii. Na krótki czas po ślubie zaczęłam brać udział w zebraniach i naukach kościelnych. Jeździłam na rekolekcje i opowiadałam innym o moich aborcjach. Rok po ślubie poczęliśmy nasza córeczkę, najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałam. Ale niestety życie potoczyło się inaczej i tuż przed jej drugimi urodzinami rozstaliśmy się się.

Pełna złości czułam, że straciłam wielką część mojego życia, że zmarnowałam ten cały czas będąc z moim mężem. Pomimo tego, że kochałam swoją córeczkę, oddałam ją na krótki czas swojej matce. Powoli sama zaczęłam się niszczyć. Współżyłam z wieloma mężczyznami, których traktowałam jak przedmioty. Nie przejmowałam się niczym. Moja córka nigdy nie wiedziała o niczym, ponieważ w głębi duszy wiedziałam, że to, co robię jest złe.

Gdy przeprowadziłam się do mojej matki, myślałam że wszystko się zmieni. Niestety moje zachowanie jeszcze bardziej się pogorszyło. Straciłam pracę, ponieważ nie pokazywałam się dniami; zaczęłam spotykać się z chłopakiem, który związany był juz innym związkiem. Ponieważ nasze życie seksualne było tak dograne, spotykaliśmy się bardzo często. Nie liczyło się zabezpieczenie. Po raz kolejny zaszłam w ciążę.

Rozdarta smutkiem, zmieszaniem i brakiem wiary, bez wsparcia przyjaciół i rodziny, udałam się do kliniki, aby potwierdzić moja ciążę. Ponieważ byłam dopiero w czwartym tygodniu nie mogłam wykonać aborcji.

Tej samej nocy pojechałam do kościoła, którego tak długo juz nie odwiedzałam. W drodze mówiłam sobie, że jeśli drzwi będą otwarte, nie zdecyduje się na aborcje. Niestety nie były. Ciągle kontynuowałam moja jazdę poprzez miasto, zaparkowalam dwa bloki od mieszkania moich chrzestnych. Wyciągnęłam telefon i powiedziałam sobie, że jeśli odbiorą nie zdecyduje się na aborcje. Nikt nie podniósł słuchawki. Kiedy przyjechałam do domu mama zapytała się czy jestem w ciąży. Odpowiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo wezmę sprawę w swoje ręce. Usłyszałam od niej, żebym zrobiła to, co mam zrobić, ponieważ nie będę mogła juz dłużej u niej mieszkać z kolejnym dzieckiem.

Tydzień później znowu znalazłam się w klinice. Wypełniłam papiery i oddalam je w ręce recepcjonistki, która była w co najmniej ósmym miesiącu ciąży. 20 minut później zostałam zaproszona do gabinetu „doradcy”, gdzie powiedziano mi, iż klinika nie bierze żadnej odpowiedzialności za to, co stanie się ze mną w czasie lub po zabiegu. Omówiliśmy sprawę antykoncepcji. Pobrano mi krew i zrobiono USG. Dziecko było tak małe, że nie można go było jeszcze zobaczyć.

Zostałam zaprowadzona do pokoju wraz z trzema innymi kobietami. Miałam się przebrać i włożyć swoje ubrania do kosza. Siedziałyśmy tam i patrzyłyśmy się jedna na drugą. Zaczęłyśmy rozmawiać, jak bardzo się boimy i jak bardzo nie chcemy przechodzić przez aborcję, ale przecież nie mamy innego wyjścia. Nasze sytuacje były takie podobne. Każda z nas albo miała już dzieci, albo jeszcze była dzieckiem. Co 10 minut byłyśmy wywoływane, jak robotnicy w fabryce.

Nigdy nikt nie zapytał się czy to jest właśnie to, czego chce. Nikt nie zapytał jak się czuje. Nikt nigdy nie pokazał mi jak wygląda pięciotygodniowe dziecko. Pomimo tego, że nienawidziłam siebie i że zamykałam się w sobie, wiedziałam ze musze żyć dalej, aby być matka dla swojej żyjącej córeczki.

Zaczęłam żyć i kochać coraz wiecej. Szukałam ludzi, których wiedziałam że będę kochać i którzy mogliby mnie zrozumieć. Pewnego dnia dowiedziałam się że moja współpracowniczka pisała artykuł na temat aborcji. Zdziwiła się szczerze, kiedy powiedziałam jej, iż jestem przeciwna aborcji. Zaczęłam jej pomagać zbierając różne artykuły i informacje. Wtedy to zobaczyłam zdjęcia dzieci usuniętych w siódmym tygodniu ciąży. Zaczęłam czytać w wielkim żalu i wstręcie. Udałam się do mojego spowiednika i wyznałam mu, co tak naprawdę uczyniłam.

Wiedziałam, ze Bóg mi wybaczył, ale ja sama nie mogłabym wybaczyć sobie, gdybym nie przerwała swojego milczenia i cichego płaczu moich dzieci w niebie.

Nie winię nikogo za moje decyzje. Wiem, że mogę zmienić płacze tych, które nie są słuchane. Modlę się za dzieci i kobiety, które przeszły aborcje.

Nie chcę, aby żadna kobieta przeszła przez to, co ja przeszłam.

Ciągle pracuję nad uzdrowieniem mojej duszy, ale moje serce nadal płacze nad moimi dziećmi. Wiem że mogę pomóc innym, dlatego modlę się żeby wszyscy zauważyli ze Życie jest cenne i ze powinno być docenione; życie jest darem i nie może ono być odrzucone lub odczłowieczone przez terminologię medycyny, która chce uśpić nasze sumienia.
Proszę o modlitwę za mnie i za tych, którzy walczą o ochronę życia...

Aleksandra

(na podstawie http://www.silentnomoreawareness.org/testimonies/testimony5082.htm, za zgodą Georgette Forney, tłumaczyła Caroline)

Rozgrzeszenie z aborcji - materiał TVN

 Dziś polecam materiał zrealizowany w roku 2015 przez Dzień Dobry TVN na temat tego jak poradzić sobie z traumą po aborcji. Podjęcie decyzji...