czwartek, 11 września 2008

Moja aborcja - historia napisana przez życie

Czasem przeszukuję sieć, otwieram Google i wpisuję "aborcja". Polskie odnośniki przerażają mnie.
Nie ma nic dla kobiet które to zrobiły, żadnej porady, wsparcia w artykule, żadnego dobrego forum, zero szacunku... no ale to przecież norma. Jak bardzo odwrotnie jest gdy przeszukuję linki z Wielkiej Brytanii.
Byłam wtedy z moim partnerem nie całe dwa lata, mieszkaliśmy razem w Londynie. Czasem zdarzało mi się zapomnieć, albo wziąć później pigułkę, tym razem jednak miało to swoje konsekwencje...
Poczułam to od razu, następnego dnia. Inne uczucie, w ciele i.. w duszy?
Testy ciążowe zaczęłam robić jeszcze ponad tydzień przed planowanym okresem - nic nie pokazywały. Akurat chłopak musiał wyjechać na urlop do Polski, poprosił, żebym jeszcze raz dla pewności zrobiła ten test. No i wyszło.

Powody zachowam dla siebie, ale wahałam się. Nie teraz, nie ten czas, nie te warunki i kilka innych spraw.

Poszłam do mojego lekarza, bez żadnej krytyki w głosie czy moralizatorstwie, powiedział, że pomoże mi jakąkolwiek decyzję podejmę.
Mój chłopak twierdził, że wolałby nie mieć dziecka teraz, ale będzie przy mnie cokolwiek wybiorę. Ciężar decyzji pozostawił na mnie całkowicie i teraz na nikogo nie mogę zrzucić winy... a trochę bym
chciała się jakoś od tego uwolnić... Tak naprawdę pragnęłam, że powie, że jakoś sobie poradzimy i będzie dobrze - żebym nie musiała nawet się zastanawiać nad kwestią aborcji.
Wcześniej nie chciałam mieć dzieci i to bardzo kategorycznie, co najwyżej za 7 lat. Jednak to uczucie, ten początek życia we mnie z nas dwojga, zmienił mnie.

Odciągałam podjęcie decyzji, myliły mi się terminy badań, koszmarnie się czułam. Nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji... W końcu była już wyznaczona data.

Była śliczna pogoda tamtego dnia, wiosna, świeciło słońce, było bardzo ciepło.
Poczekalnia była pełna kobiet, w różnym wieku, różnych ras. Były same, z partnerami, z matkami lub z przyjaciółkami. Jednak poza poczekalnią, jest się samemu. Moim wyborem była: nieświadomość - narkoza. Przebierałyśmy się razem, w pokoju z boxami jak przebieralnie w sklepach. Koniecznie kazali
zrobić siusiu. Potem pielęgniarka prowadziła każdą osobno do pokoju przygotowawczego.
Położyłam się na łóżku, asystentka przewiozła mnie do pokoju zabiegowego.
Lekarz zapytał jak się nazywam, z jakiego kraju jestem. Uśmiechnął się i niezdarnie powiedział do mnie "Lech Walensa", zapewnił potem, ze wszystko będzie dobrze i żebym się zrelaksowała. Poczułam tylko ból w dłoni gdzie miałam wenflon, gdy dostawałam narkozę...
Otworzyłam oczy i zdziwiłam się skąd to okno naprzeciwko mnie. Powoli zaczęłam czuć ból w dole brzucha. Zorientowałam się szybko, że mam jakąś podpaskę między nogami... i dotarło do mnie, że już jest po...
Rozpłakałam się, po prostu płakałam... że już jest po, że już... już jest po...

W pomieszczeniu stało więcej łóżek z dziewczynami. Wszystkie które się obudziły płakały. Pielęgniarki krzątały się, podawały chusteczki.
Poznawałam wszystkie kobiety z poczekalni. I szloch wyrywający się z piersi. Dostawili łóżko obok mnie. Młoda dziewczyna, może z 16 lat. Przyszła z przyjaciółkami i mamą. Po chwili rozbudziła się i też płakała.

Ból brzucha sprawia, że zaczynasz się wiercić, podciągasz kolana wyżej, przekręcasz się na bok. Podchodzi pielęgniarka, pyta jak się czujesz, czy możesz wstać. Od narkozy kręciło mi się jeszcze trochę w głowie.
Zostałam przeprowadzona do drugiego pomieszczenia, posadzona w dużym wygodnym fotelu. Foteli było sześć i każdy miał stolik z wodą, czasopismami i kubełkiem. Dostałam dwie tabletki przeciwbólowe i miałam odpocząć. Dziewczynie na przeciwko mnie było niedobrze, była blada, nawet lekko zielonkawa - wymiotowała. Trochę jeszcze płakałyśmy...

Po jakimś czasie zabrali mnie do małej jadalni z dwoma stolikami. Pielęgniarka podała mi kanapkę, którą jeszcze przed zabiegiem trzeba sobie wybrać, bo nie wolno nic wcześniej jeść. Była kawa, herbata, sok, napój, mleko, chłodna woda - kto co lubi. Coś leciało w telewizji, było więcej różnych czasopism na stolikach.
W końcu wywołała mnie pielęgniarka. Dała dokumenty, powiedziała jeszcze raz co i jak się odbyło, co robić i nie robić w najbliższych tygodniach, dostałam broszurkę i paczkę kondomów.

Wróciłam do poczekalni. Tak samo pełnej jak rano, tylko już inne kobiety... Mojego chłopaka nie było, poczekałam na niego chwilę, zadzwoniłam, że już jest po. Nie mogłam znieść tego jak się na mnie
patrzyły - one przed, ja po. Wyszłam. Spotkałam zaraz mojego chłopaka, byłam zła, że go nie było. Nie pamiętam co do mnie powiedział. Ja mało mówiłam. Chciałam to wszystko wykrzyczeć, ale jakoś milczenie było lepsze...

I jakoś to było, nawet nie płakałam potem tak dużo. Był okres, gdy tylko wchodziłam pod prysznic, od razu płakałam i nie mogłam przestać. Teraz myję się szybko i jak najmniej przy tym myślę.

Wróciliśmy do Polski. A ja czuję, że coś jest nie tak jak powinno. Coś jest źle. Teraz tak bardzo bym chciała mieć dziecko. Złoszczę się na mojego chłopaka ciągle. On mi przypomina to wszystko. Od tego momentu nasz związek powoli się rozpada. On jest bardziej oziębły w stosunku do mnie, nie okazuje już tak otwarcie uczuć. Mi tego bardzo brakuje i w kółko są o to kłótnie... Stałam się słaba, nie panuję nad emocjami, często płaczę. Zastanawiam się czy może mam depresję, ale przecież zawsze byłam silna. On nie wie jak mi pomóc. Nie potrafi o tym rozmawiać. Nikomu nie powiedziałam, przecież to Polska...

Boję się o mój związek teraz, nie chcę go stracić. Mieliśmy przedtem poważne problemy, ale umieliśmy je razem pokonać. Nie chcę, żeby to doświadczenie zniszczyło nas.

Miałam w sobie jego dziecko, czy to nie powinno nas zbliżyć?
Nie wiem co robić...

(dane autorki do wiadomości Redakcji)

Rozgrzeszenie z aborcji - materiał TVN

 Dziś polecam materiał zrealizowany w roku 2015 przez Dzień Dobry TVN na temat tego jak poradzić sobie z traumą po aborcji. Podjęcie decyzji...