Następnego ranka, matka zaciągnęła mnie do kliniki na Manhattanie. Siedząc i płacząc w poczekalni, myślałam o tym, iż przez aborcję stracę wszystkie szanse na to, aby być z moim chłopakiem. Nie przypominam sobie, abym myślała wtedy o dziecku. Kiedy ostatecznie zawołali moje imię, mama weszła ze mną do gabinetu. Podczas badania ultrasonografem, kiedy moja matka zobaczyła dziecko zaczęła płakać i wzięła mnie z powrotem do domu.
Tego samego wieczoru, kiedy dotarłyśmy do domu, mama zadzwoniła do ojca dziecka i powiedziała mu, że jestem w ciąży. On zaś w odpowiedzi opowiedział wszystko swojej mamie, która w niedługim czasie przyjechała mnie odwiedzić. Kilka miesięcy wcześniej straciła swoją córkę chorą na raka i błaga mnie, abym zatrzymała to dziecko. Zdecydowałam, więc, że urodzę, jednakże w piątym miesiącu ciąży poroniłam. Straciłam moją cenną córeczkę Janice Marie Colon.
Tak bardzo bym chciała, aby moja historia skończyła się na tym wydarzeniu, ale niestety mając 16 lat po raz drugi zaszłam w ciążę. Starałam się odzyskać to, co straciłam, jednakże dowiedziałam się że mój chłopak zdradzał mnie. Zerwałam z nim za raz po tym, gdy powiedziałam mu o mojej ciąży. Mama bardzo chciała, abym mogła zatrzymać to dziecko, niestety nie miała finansów, aby nas wesprzeć i utrzymać. W szaleństwie gniewu i rozpaczy, poszłam do kliniki, aby zrobić to, co powinnam, bez ojca dla tego dziecka i wsparcia rodziny. Wiedziałam, że sama nie poradzę sobie. Przynajmniej tak myślałam. Przypominam sobie moją drogę do kliniki i moje przekonanie, że to, co robie jest zwyczajna rzeczą, że jest tyle samo dziewczyn w moim wieku, które juz to przeszły. Nie pamiętam, abym czuła smutek czy wyrzuty sumienia po zamordowaniu mojego syna Adama Muriel Juniora.
W wieku 17 lat znalazłam chłopaka, z którym wiązałam wielkie nadzieje. Pomógł mi ustabilizować się, a kiedy zaszłam w ciążę - on i jego rodzina byli szczęśliwi. Moja, jednakże nie podzielała tego szczęścia. Zdecydowałam się zamieskzać z nim i jego rodziną i dać życie temu dziecku, które nosiłam pod sercem. Pewnego dnia podczas kłótni tak bardzo mnie pobił, że zabił naszą córeczkę Miasia Font. Żeby ukryć wszystko wyznał mojej rodzinie, iż dokonałam aborcji. Ostatecznie jednak, kiedy rozmawiałam z jego matką - opowiedziałam jej całą prawdę.
Kilka miesięcy później zostałam zgwałcona. Zła i zdesperowana powiedziałam swojej przyjaciółce, że chcę się pozbyć się problemu. Nawet nie nazwałabym wtedy tego dzieckiem. Bez żadnego namysłu udałam się do kliniki aborcyjnej, wypełniłam papiery i prosiłam ich, żeby się pospieszyli. Niczego innego nie pragnęłam jak pozbycia się tego czegoś, co było we mnie. Tego dnia zabiłam kolejne swoje dziecko- Nelsona Gonzaleza. Ochrzczonego imieniem ojca, który porzucił mnie jako małą dziewczynkę.
Kilka lat później poznałam swojego przyszłego męża. Pobraliśmy się w Kościele Katolickim i zaczęliśmy nauki religii. Na krótki czas po ślubie zaczęłam brać udział w zebraniach i naukach kościelnych. Jeździłam na rekolekcje i opowiadałam innym o moich aborcjach. Rok po ślubie poczęliśmy nasza córeczkę, najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałam. Ale niestety życie potoczyło się inaczej i tuż przed jej drugimi urodzinami rozstaliśmy się się.
Pełna złości czułam, że straciłam wielką część mojego życia, że zmarnowałam ten cały czas będąc z moim mężem. Pomimo tego, że kochałam swoją córeczkę, oddałam ją na krótki czas swojej matce. Powoli sama zaczęłam się niszczyć. Współżyłam z wieloma mężczyznami, których traktowałam jak przedmioty. Nie przejmowałam się niczym. Moja córka nigdy nie wiedziała o niczym, ponieważ w głębi duszy wiedziałam, że to, co robię jest złe.
Gdy przeprowadziłam się do mojej matki, myślałam że wszystko się zmieni. Niestety moje zachowanie jeszcze bardziej się pogorszyło. Straciłam pracę, ponieważ nie pokazywałam się dniami; zaczęłam spotykać się z chłopakiem, który związany był juz innym związkiem. Ponieważ nasze życie seksualne było tak dograne, spotykaliśmy się bardzo często. Nie liczyło się zabezpieczenie. Po raz kolejny zaszłam w ciążę.
Rozdarta smutkiem, zmieszaniem i brakiem wiary, bez wsparcia przyjaciół i rodziny, udałam się do kliniki, aby potwierdzić moja ciążę. Ponieważ byłam dopiero w czwartym tygodniu nie mogłam wykonać aborcji.
Tej samej nocy pojechałam do kościoła, którego tak długo juz nie odwiedzałam. W drodze mówiłam sobie, że jeśli drzwi będą otwarte, nie zdecyduje się na aborcje. Niestety nie były. Ciągle kontynuowałam moja jazdę poprzez miasto, zaparkowalam dwa bloki od mieszkania moich chrzestnych. Wyciągnęłam telefon i powiedziałam sobie, że jeśli odbiorą nie zdecyduje się na aborcje. Nikt nie podniósł słuchawki. Kiedy przyjechałam do domu mama zapytała się czy jestem w ciąży. Odpowiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo wezmę sprawę w swoje ręce. Usłyszałam od niej, żebym zrobiła to, co mam zrobić, ponieważ nie będę mogła juz dłużej u niej mieszkać z kolejnym dzieckiem.
Tydzień później znowu znalazłam się w klinice. Wypełniłam papiery i oddalam je w ręce recepcjonistki, która była w co najmniej ósmym miesiącu ciąży. 20 minut później zostałam zaproszona do gabinetu „doradcy”, gdzie powiedziano mi, iż klinika nie bierze żadnej odpowiedzialności za to, co stanie się ze mną w czasie lub po zabiegu. Omówiliśmy sprawę antykoncepcji. Pobrano mi krew i zrobiono USG. Dziecko było tak małe, że nie można go było jeszcze zobaczyć.
Zostałam zaprowadzona do pokoju wraz z trzema innymi kobietami. Miałam się przebrać i włożyć swoje ubrania do kosza. Siedziałyśmy tam i patrzyłyśmy się jedna na drugą. Zaczęłyśmy rozmawiać, jak bardzo się boimy i jak bardzo nie chcemy przechodzić przez aborcję, ale przecież nie mamy innego wyjścia. Nasze sytuacje były takie podobne. Każda z nas albo miała już dzieci, albo jeszcze była dzieckiem. Co 10 minut byłyśmy wywoływane, jak robotnicy w fabryce.
Nigdy nikt nie zapytał się czy to jest właśnie to, czego chce. Nikt nie zapytał jak się czuje. Nikt nigdy nie pokazał mi jak wygląda pięciotygodniowe dziecko. Pomimo tego, że nienawidziłam siebie i że zamykałam się w sobie, wiedziałam ze musze żyć dalej, aby być matka dla swojej żyjącej córeczki.
Zaczęłam żyć i kochać coraz wiecej. Szukałam ludzi, których wiedziałam że będę kochać i którzy mogliby mnie zrozumieć. Pewnego dnia dowiedziałam się że moja współpracowniczka pisała artykuł na temat aborcji. Zdziwiła się szczerze, kiedy powiedziałam jej, iż jestem przeciwna aborcji. Zaczęłam jej pomagać zbierając różne artykuły i informacje. Wtedy to zobaczyłam zdjęcia dzieci usuniętych w siódmym tygodniu ciąży. Zaczęłam czytać w wielkim żalu i wstręcie. Udałam się do mojego spowiednika i wyznałam mu, co tak naprawdę uczyniłam.
Wiedziałam, ze Bóg mi wybaczył, ale ja sama nie mogłabym wybaczyć sobie, gdybym nie przerwała swojego milczenia i cichego płaczu moich dzieci w niebie.
Nie winię nikogo za moje decyzje. Wiem, że mogę zmienić płacze tych, które nie są słuchane. Modlę się za dzieci i kobiety, które przeszły aborcje.
Nie chcę, aby żadna kobieta przeszła przez to, co ja przeszłam.
Ciągle pracuję nad uzdrowieniem mojej duszy, ale moje serce nadal płacze nad moimi dziećmi. Wiem że mogę pomóc innym, dlatego modlę się żeby wszyscy zauważyli ze Życie jest cenne i ze powinno być docenione; życie jest darem i nie może ono być odrzucone lub odczłowieczone przez terminologię medycyny, która chce uśpić nasze sumienia.
Proszę o modlitwę za mnie i za tych, którzy walczą o ochronę życia...
Aleksandra
(na podstawie http://www.silentnomoreawareness.org/testimonies/testimony5082.htm, za zgodą Georgette Forney, tłumaczyła Caroline)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz